Od razu mówię, że na początku byłem nastawiony sceptycznie. Znaczy nie, że nie lubię teatru czy „sztuki” jako takiej. Zastanawiałem się jedynie, czym miałoby się różnić to, co zobaczę, od tego, co oferowały nam w latach szkolnych popularne „wyjazdy do teatru”. Hmm… Sęk w tym, że w Białymstoku nie ma Teatru Muzycznego. W Gdyni natomiast jest i to Teatr Muzyczny z prawdziwego zdarzenia, z 50-letnią historią i wielkimi nazwiskami. Na dzień dzisiejszy byłem w gdyńskim „Muzycznym” więcej razy w ciągu ostatniego roku niż… w pozostałych latach mojego życia w teatrach w ogóle. Warto by więc podzielić się co nieco wrażeniami. Zobaczmy na czym to ja byłem a raczej na czym to my byliśmy, bo wiadomo, że do teatru nie chodzi się samemu :)
„Drakula”. O ile mnie pamięc nie myli było to 31 stycznia 2008 r. Pierwszy spektakl i pierwsze wrażenia. Musical do którego muzykę napisał nieżyjący już czeski kompozytor (m.in. filmowy) Karel Svoboda. Przedstawia losy niejakiego Drakuli. To taki wampir – jak się można domyślać :) Cała historia odbiega zasadniczo od utartego schematu znanego chociażby z prozy Abrahama Stokera. Wydaje mi się, że klimatem przypomina bardziej idee wampiryzmu przedstawioną w cyklu „Nekroskop” Briana Lumleya. Kto czytał, ten pewnie się domyśla. Tak czy inaczej fabuła jest ciekawa. Akcja dzieje się w różnych czasach a tym, który to wszystko łączy jest Drakula. Muzycznie jest to jeden z ciekawszych spektakli jakie oglądałem. Rewelacyjnie w tytułowej roli wypada Tomasz Więcek. Kolokwialnie mówiąc – ma facet możliwości wokalne i aktorskie. W roli ukochanej Drakuli – Adriany zobaczyliśmy kolejną gwiazdę „Muzycznego” – Karolinę Trębacz. Nie wiem czy jako dyletant mogę oceniać umiejętności Karoliny, ale uważam, że jest jedną z najlepszych solistek teatru. Ta para plus kilku ciekawych aktorów drugoplanowych, prosta ale nie prostacka scenografia, wyśmienita muzyka i interesująca fabuła oraz oczywiście pasjonująca tematyka wystarczyły bym uznał ten musical za mój osobisty „numer jeden”. Szczerze polecam do obejrzenia w przyszłości.
„Chicago”. Czy ktoś nie zna tego musicalu? Filmowa wersja z Renée Zellweger oraz Catherine Zeta-Jones spopularyzowała go z pewnością, tak więc i od strony zarówno muzycznej jak fabularnej nie jest to żadna niespodzianka. No, ale co innego ekran kinowy, a co innego deski teatru. Na „Chicago” byliśmy w marcu. Więzienne kraty „and all that jazz”. Pod względem klimatu niewiele jest tak dobrych musicali. Jako Velma Kelly wystąpiła Dorota Kowalewska a w Roxy Hart wcieliła się Magdalena Smuk. Obie naprawdę dobre w swoich rolach. Adwokata z pierwszych stron gazet, czyli Billego Flyna rewelacyjnie sportretował Rafał Ostrowski. Moje dwie ulubione sceny, to słynna piosenka „Celofanowy gość” w wykonaniu Andrzeja Śledzia i rekonstrukcja zdarzeń, gdzie swoim świetnym talentem komediowym popisał się Tomek Więcek kreując postać Freda Casleya. Niestety nie załapałem się na małą scenę „z publicznością” w której Magdalena Smuk „dobierała się” do jednego z widzów. No cóż… Może następnym razem będę te dwa rzędy bliżej ;) Dorzućmy do tego mnóstwo nagich i długich nóg, jazz i jeszcze raz jazz i naprawdę chce się przenieść w czasy przedwojennego USA z prohibicją i mafią na czele. „Chicago” na żywo – polecam równie mocno, jak filmową adaptację.
Ciąg dalszy nastąpi…