październik 2008

Historia pewnej myszki, czyli „nasz klient – nasz pan”

2008.10.27 17:13 | Hardware, Personal | brak komentarzy »

Pod koniec sierpnia kupiłem sobie króla myszek, czyli Steelseries Ikari Laser Mouse. Wydatek spory, ale w obliczu pomyłek technicznych jakie trafiły mi się ostatnio, odpowiednio dobrana myszka stała się dla mnie priorytetem i kwestie finansowe miały tutaj drugorzędną rolę. Zachęcony licznymi pozytywnymi recenzjami w internecie (jedyną w miarę negatywną recenzję wystawił myszce papierowy „Click” uznając za wady to, co ja uznałem za zalety) postanowiłem dać szansę nowemu gryzoniowi od Steelseries.

Myszkę kupiłem pod koniec sierpnia na jednej z aukcji internetowych na allegro. Oczywiście sprzedawcą była normalna, komputerowa firma jakich tysiące w naszym kraju. Acris.pl – dokładnie rzecz ujmując. Mysz dostarczona została w dość dziwny sposób, bo Acris.pl skorzystał z usług firmy kurierskiej PAF Operator Pocztowy. W praktyce polegało to na tym, że zadzwonił do mnie jakiś jegomość z informacją, iż posiada dla mnie przesyłkę oraz z pytaniem, czy jestem w stanie ją odebrać. Odpowiedziałem, że tak i po paru chwilach pod domofonem zjawił się dziwny starszy facio z przesyłką pod pachą i furą papieru. Musiałem poczekać, aż jegomość wypełni przy mnie stos formularzy a ja złożę jeszcze kilka autografów w różnych miejscach. Wszystko wyglądało tandetnie, nieprofesjonalnie i naprawdę groteskowo zwłaszcza, że przesyłkę otrzymałem dopiero po podpisaniu stosu dokumentów. No ale do takich praktyk przyzwyczaiła nas już sama Poczta Polska. Grunt, że przesyłkę z myszką dostałem.

Po rozpakowaniu i podłączeniu myszki mogłem wziąć się za ocenę pracy z nowym sprzętem. Wrażenia opisałem już wcześniej zaznaczając, iż wadą myszki jest sporadyczne gubienie kursora. Na początku wydawało mi się, że to po prostu jakiś problem z kompatybilnością myszki z podkładką lub drobne problemy, które znikną po odpowiednim skonfigurowaniu. Niestety z dnia na dzień problem narastał do tego stopnia, że po pewnym czasie sztuką było skuteczne kliknięcie w wybraną opcję w menu dowolnego programu. Żadne zmiany nie pomagały. Myszka świrowała na różnych powierzchniach – w tym na polecanej przez producenta podkładce Steelseries QcK, na różnych systemach operacyjnych (XP, Vista, Linux z KDE) i na różnych komputerach. Trzeba było coś z tym zrobić.

Najbardziej logiczne wydawało mi się skorzystanie na początek z pomocy online. Tutaj zostałem skierowany do supportu Steelseries, gdzie po wpisaniu szeregu danych (data zakupu, numer seryjny, namiary na mnie, etc.) założyłem tzw. „support ticket”. Trochę trwało zanim dostałem pierwszą odpowiedź. W tym samym czasie widząc, że procedura pomocy online przeciąga się przejrzałem opakowanie myszki w poszukiwaniu karty gwarancyjnej. Niestety takowej nie znalazłem. Napisałem więc maila do sprzedawcy. Po tygodniu milczenia postanowiłem zadzwonić. Rozmówca oczywiście nie był w stanie ustosunkować się do problemu braku reakcji na mojego emaila. Za to udało mi się dowiedzieć, że serwis gwarancyjny sprzętu obsługuje firma Multimedia Vision z Warszawy. Nauczony, że mailom nie można wierzyć od razu postanowiłem skorzystać z możliwości rozmowy telefonicznej. Pracownik firmy MMV zaproponował mi stworzenie zgłoszenia serwisowego w ich systemie online a po otrzymaniu numeru zgłoszenia odesłanie wadliwej myszki kurierem do ich siedziby. Okazuje się bowiem, że Steelseries Ikari Laser Mouse oferuje w ramach gwarancji serwis „door-to-door”. W tym samym też czasie rozwiązała się sprawa „support ticketu” od producenta. Tutaj zaproponowano mi odesłanie wadliwej myszki na własny koszt do serwisu… w Danii.

Zdecydowałem się więc na polską ofertę. Mając numer zgłoszenia zadzwoniłem do DPD, gdzie poprosiłem o przyjazd kuriera. Kurier zjawił się tego samego dnia po południu, wypełnił wszystkie papierki, wziął przesyłkę i tyle. Tydzień poźniej ta sama firma kurierska odesłała mi nowy egzemplarz myszki. Wszystko faktycznie od drzwi do drzwi bez zbędnych formalności i płatności.

I to mi się podoba…

muzyczny.org – cz. 2

2008.10.19 15:33 | Music, Personal | brak komentarzy »

„Francesco”. Premiera sezonu 2007/2008. Spektakl, który rozczarował mnie kompletnie. Wyobrażenie Św. Franciszka z Asyżu przedstawione w musicalu nie zgadzało się w żadnym stopniu z moją wizją owego świętego i jego filozofii życia. Muzycznie, fabularnie i wokalnie jest to jedno z „cięższych” przedstawień Teatru Muzycznego w Gdyni. Aktorzy na szczęście grali perfekcyjnie. W rolę Św. Franciszka wcielił się Łukasz Dziedzic. W kontekscie historii przedstawionej w spektaklu myślę, że zrobił kawał dobrej roboty. Wiem, że popularny „Franek” ma wielu oddanych fanów i generalnie jest docenianym musicalem. Do mnie jednak nie przemówił. Ktoś niestety musi zamykać stawkę, nie?

„Piękna i Bestia”. Kolejna premiera sezonu 2007/2008. Musical oparty na animowanej wersji historii o Pięknej i Bestii ze studia Disneya. Przedstawienie, które chyba znam najlepiej, bo miałem już przyjemność oglądać je trzy razy. Czwarty raz – za tydzień :) Jest to też spektakl, w którym widać chyba największą rotację aktorów. Tym sposobem widziałem już chyba każdego w swoich rolach – Piękną w wykonaniu Karoliny Trębacz i Ani Urbanowskiej, Bestię zagraną przez Jerzego Michalskiego i Sebastiana Wisłockiego, Tomka Więcka i Krzysztofa Żabkę jako Gastona i wielu innych. Pod względem muzycznym jest to jeden z piękniejszych musicali wystawiany na deskach Teatru Muzycznego w Gdyni. Podobnie oceniam grę aktorską i wokalną. Generalnie spektakl jest licencjonowany, więc de facto nie odbiega od tego, co serwują nam aktorzy na Broadway’u czy West Endzie. Historia oczywiście znana – jak ktoś nie wie o co chodzi, to niech leci do wypożyczalni po „Beauty and the Beast” od Disneya i będzie miał w miarę niezły obraz tego, czego może spodziewać się w teatrze. Wspomniałem wcześniej o silnej rotacji aktorów w tym przedstawieniu. Dzięki temu można porównać różne interpretacje postaci dokonywane przez różnych aktorów i wybrać sobie „dream team”. W moim przeświadczeniu idealnym składem dla „PiB” są: Ania Urbanowska jako Piękna, za to, że zachowuje się bardziej jak skromny Kopciuszek niż Księżniczka, Jerzy Michalski jako Bestia, bo jednak jest lepszy wokalnie i jego solowe popisy po prostu powalają, Tomek Więcek jako Gaston, bo ma niesamowite zdolności wokalne i świetne umiejętności komediowe, Łukasz Dziedzic jako Zegar i Marek Richter jako Świecznik, bo w ich wykonaniu ta para była po prostu genialna. Do tego Dorota Kowalewska jako Pani Czajnikowa, ponieważ jej wykonanie miłosnego motywu z „PiB” jest tak przejmujące, że chyba lepiej się nie da. Tak czy inaczej polecam „Piękną i Bestię” dla każdego, w każdej obsadzie, w każdym momencie. Naprawdę pięknie zrobiony i zagrany spektakl. Nawet jeśli ogląda się go po raz kolejny, to ciągle robi wrażenie a i fajnie jest wyłapywać różne smaczki, potknięcia, ominięcia dokonywane „na żywo” przez aktorów. Spokojne drugie miejsce po „Drakuli”.

ciąg dalszy nastąpi…

muzyczny.org – cz. 1

2008.10.03 20:38 | Music, Personal | brak komentarzy »

Od razu mówię, że na początku byłem nastawiony sceptycznie. Znaczy nie, że nie lubię teatru czy „sztuki” jako takiej. Zastanawiałem się jedynie, czym miałoby się różnić to, co zobaczę, od tego, co oferowały nam w latach szkolnych popularne „wyjazdy do teatru”. Hmm… Sęk w tym, że w Białymstoku nie ma Teatru Muzycznego. W Gdyni natomiast jest i to Teatr Muzyczny z prawdziwego zdarzenia, z 50-letnią historią i wielkimi nazwiskami. Na dzień dzisiejszy byłem w gdyńskim „Muzycznym” więcej razy w ciągu ostatniego roku niż… w pozostałych latach mojego życia w teatrach w ogóle. Warto by więc podzielić się co nieco wrażeniami. Zobaczmy na czym to ja byłem a raczej na czym to my byliśmy, bo wiadomo, że do teatru nie chodzi się samemu :)

„Drakula”. O ile mnie pamięc nie myli było to 31 stycznia 2008 r. Pierwszy spektakl i pierwsze wrażenia. Musical do którego muzykę napisał nieżyjący już czeski kompozytor (m.in. filmowy) Karel Svoboda. Przedstawia losy niejakiego Drakuli. To taki wampir – jak się można domyślać :) Cała historia odbiega zasadniczo od utartego schematu znanego chociażby z prozy Abrahama Stokera. Wydaje mi się, że klimatem przypomina bardziej idee wampiryzmu przedstawioną w cyklu „Nekroskop” Briana Lumleya. Kto czytał, ten pewnie się domyśla. Tak czy inaczej fabuła jest ciekawa. Akcja dzieje się w różnych czasach a tym, który to wszystko łączy jest Drakula. Muzycznie jest to jeden z ciekawszych spektakli jakie oglądałem. Rewelacyjnie w tytułowej roli wypada Tomasz Więcek. Kolokwialnie mówiąc – ma facet możliwości wokalne i aktorskie. W roli ukochanej Drakuli – Adriany zobaczyliśmy kolejną gwiazdę „Muzycznego” – Karolinę Trębacz. Nie wiem czy jako dyletant mogę oceniać umiejętności Karoliny, ale uważam, że jest jedną z najlepszych solistek teatru. Ta para plus kilku ciekawych aktorów drugoplanowych, prosta ale nie prostacka scenografia, wyśmienita muzyka i interesująca fabuła oraz oczywiście pasjonująca tematyka wystarczyły bym uznał ten musical za mój osobisty „numer jeden”. Szczerze polecam do obejrzenia w przyszłości.

„Chicago”. Czy ktoś nie zna tego musicalu? Filmowa wersja z Renée Zellweger oraz Catherine Zeta-Jones spopularyzowała go z pewnością, tak więc i od strony zarówno muzycznej jak fabularnej nie jest to żadna niespodzianka. No, ale co innego ekran kinowy, a co innego deski teatru. Na „Chicago” byliśmy w marcu. Więzienne kraty „and all that jazz”. Pod względem klimatu niewiele jest tak dobrych musicali. Jako Velma Kelly wystąpiła Dorota Kowalewska a w Roxy Hart wcieliła się Magdalena Smuk. Obie naprawdę dobre w swoich rolach. Adwokata z pierwszych stron gazet, czyli Billego Flyna rewelacyjnie sportretował Rafał Ostrowski. Moje dwie ulubione sceny, to słynna piosenka „Celofanowy gość” w wykonaniu Andrzeja Śledzia i rekonstrukcja zdarzeń, gdzie swoim świetnym talentem komediowym popisał się Tomek Więcek kreując postać Freda Casleya. Niestety nie załapałem się na małą scenę „z publicznością” w której Magdalena Smuk „dobierała się” do jednego z widzów. No cóż… Może następnym razem będę te dwa rzędy bliżej ;) Dorzućmy do tego mnóstwo nagich i długich nóg, jazz i jeszcze raz jazz i naprawdę chce się przenieść w czasy przedwojennego USA z prohibicją i mafią na czele. „Chicago” na żywo – polecam równie mocno, jak filmową adaptację.

Ciąg dalszy nastąpi…

Ikari Laser – redux

2008.10.01 11:36 | WWW | brak komentarzy »

Taki mały przykład na to, że nie zawsze „idealna” myszka jest idealna. Ikari Laser Mouse na podkładce QcK+ od Steelseries. Na czystej kartce papieru czy błyszczącej okładce gazety kursor świruje jeszcze bardziej. No cóż – Steelseries najwyraźniej nie jest mistrzem w opanowaniu techniki laserowej. Wielki minus i wysłana informacja do producenta o niniejszym przypadku.