grudzień 2007

Let’s play… Gears of War

2007.12.18 03:00 | Games | komentarzy: 1 »

Przeszedłem „Gears of War” na PC. Nie wyobrażam siebie grającego w tego typu gry przy pomocy pada, tak więc w „girsy” grałem standardowo na klawiaturze i myszce. Grałem i… No właśnie i co? „GoW” wydaje mi się przereklamowaną grą. Moim zdaniem ma tyle samo zalet co i wad. Zacznijmy od tej ciemnej strony mocy.

Gra jest krótka. Skończyłem ją w 13 godzin, co jest kiepskim wynikiem, bo da się ją przejść nawet w 7 godzin. Tak więc jedna wolna sobota i można mieć grę z głowy. W moim przypadku był to ponad tydzień, bo ciężko jest mi ostatnio usiąść do grania na dłużej niż dwie godziny. Z długością gry wiąże się kolejna wada – problemy techniczne. Jednym z powodów tak długiego grania były sporadyczne… utraty zapisów gry. „Gears of War” korzystają z pokręconego systemu Game for Windows Live. Cały postęp w grze zapisywany jest do zagrzebanego w czeluściach dysku profilu, który potrafi od czasu do czasu po prostu się skasować. Tym sposobem w połowie gry okazało się, że muszę zaczynać od początku.

Co jeszcze złego mogę powiedzieć o „GoW”? Gra się zacina. Po prostu nagle dostaje czkawki, klateczki spadają do poziomu poniżej akceptowalności i tyle. Dzieje się to dosłownie przez sekundę lub dwie, ale na tyle często, że zaczyna powoli wkurzać. Kolejną wadą – przynajmniej dla mnie – jest widok zza pleców bohatera połączony z „weave and bob”. „Machanie się głowy” ma sens w widoku z pierwszej osoby, ale w przypadku gry z widokiem zza pleców można dostać mdłości.

Przejdźmy jednak do zalet, bo przecież miliony much… eee.. graczy xboksowych nie może się mylić nazywając „Gears of War” jedną z najlepszych gier na X360. Nie grałem nigdy na X360, więc nie jestem w stanie powiedzieć, czy gra jest lepsza czy gorsza w wersji na blaszaka. Za to mogę wymienić parę zalet, które znalazłem. Po pierwsze silnik i ludzie, którzy zrobili konwersję. Połączenie bebechów z „Unreal Tournament III” z umiejętnościami polskich programistów z „People Can Fly” było dobrym posunięciem ze strony Epic. Gra jest po prostu ładna. Nie jest to może klasa „Crysisa” ale ma coś w sobie. Zaletą jest też ciekawa, chociaż liniowa do bólu i nieco niejasna fabuła. Plus należy się ogólnemu wrażeniu jakie robi gra – dynamiczna, chociaż defensywna walka, świetna muzyka oddająca nastrój gry, ciekawi przeciwnicy (szczególnie „główne szychy”), rewelacyjna snajperka, która z wykorzystaniem myszki jest bronią nie do zdarcia itd. itp.

„Gears of War” to dobra gra. Ma jednak wiele upierdliwych wad wśród których krótki czas gry w singla eliminuje ją z półki „best of the best”. W multi nie grałem, więc się nie wypowiadam. Tak czy inaczej polecam zagrać w „GoW”, bo to kawał dobrej rozrywki na zimowe wieczory. Jeśli jednak macie coś lepszego do zrobienia, to nic się nie stanie jak Marcus Fenix poczeka cierpliwie na swoją kolej.

[swf]http://www.gametrailers.com/remote_wrap.php?mid=28228,480,392[/swf]

Moralny niepokój

2007.12.06 13:00 | Fun, Personal | komentarzy: 1 »

Kabaret Moralnego Niepokoju1 grudnia miałem okazję wybrać się do Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku na występ „Kabaretu Moralnego Niepokoju”. Warto było. Naprawdę warto.

Ekipa Górskiego miała w planie dwa występy – o godzinie 16:30 i 19:30. Załapałem się na ten pierwszy. Dojazd do Filharmonii Bałtyckiej, położonej na wyspie Ołowiance, był w miarę znośny. Zdziwiłem się, że most nad Motławą i sama droga do budynku były tak wąskie, że samochody mijały się niemal ocierając lusterkami. Filharmonia, w której byłem po raz pierwszy, zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Bardzo ładny, klasyczny budynek. Wszędzie czysto, jasno i przyjemnie.

Wróćmy jednak do „KMN”. Show było naprawdę mocne. Na początek „piosenka na wejście” – przeróbka „Start Me Up” The Rolling Stones. Oczywiście kawałek ten kojarzy mi się tylko i wyłącznie z jednym – premierą „Windows 95” :) Po ostrym, rockowym wejściu przyszedł czas na to, co tygryski lubią najbardziej, czyli skecze. Podobno część z nich była już emitowana w TV, ale że nie jestem fanem przesiadywania przed ekranem telewizora, to niemal każdy „numer” był dla mnie nowością. A co zaserwowali nasi poloniści? Skecz o poszukiwaniu żony w biurze matrymonialnym, zakup biletu PKP przez studenta, spotkanie po latach lekarza „Pan Koperta” z koleżanką z klasy, lista prezentów „które bym Ci kupił, gdybym miał kasę” w ramach prezentu, itd. itp. Co mnie zaskoczyło w przypadku „Kabaretu Moralnego Niepokoju”, to fakt, że zaczęli odważniej stosować humor „polityczny”. Nie stanowi on, co prawda, trzonu skeczy, ale pojawia się jako drobne dygresje tu i ówdzie. Ot chociażby niewinny tekst w stylu „Ja się nie obrażam i złożę Ci gratulacje!”.

Jakieś minusy? Jeden. Za mało Kasi Pakosińskiej. Większość nowych skeczy prezentowana jest przez Górskiego i/lub Cieślaka. Brakuje od czasu do czasu perlistego śmiechu Kasi. No ale… nie można mieć wszystkiego.

Całe show dopełniły trzy (pewnie planowane :D) bisy – głównie znane i lubiane historyjki, np. „Wizyta księdza”. Ludzi było całkiem sporo – jakieś 70-80% dostępnych miejsc. Zabawa naprawdę przednia i szczerze polecam każdemu taką rozrywkę. Potem jeszcze doczłapać się do domu i… całkiem udana sobota.